czwartek, 14 lutego 2013

Rozdział 3

Przekraczamy próg. Drzwi się za nami zasuwają. Rozglądam się po pomieszczeniu. Otoczenie nie robi na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia. Luksusowe meble i pełno jedzenia, choć trzeba przyznać, że jest bardziej wystawnie, niż w domach mieszkańców Dwójki. Na środku "salonu" stoi stół, przy którym zasiadła nasza mentorka, Lyme. Kobieta uśmiecha się do nas, lecz w jej oczach widzę przebłyski smutku. Potrząsam lekko głową, chcąc pokazać jej, że jestem pewny zwycięstwa. Spoglądam na Clove. Dziewczyna uważnie lustruje pokój.
- Przez najbliższy dzień to będzie Wasz dom. - informuje nas Dorothee. Jej głos jest wyraźnie znudzony. - Chodźcie za mną. Pokażę Wam gdzie macie pokoje.
Posłusznie podążamy za kobietą, choć w głębi serca chcę ją wyrzucić za okno. Od tego czynu odwodzą mnie jedynie konsekwencje. Kto wie jak szybko bym umarł na arenie po takim wybryku? Docieramy do korytarza z dwójką drzwi.
- Twój pokój Clove znajduje się po prawej stroni. - mówi kobieta wskazując wejście. - a Twoje - zwraca głowę w moim kierunku. - oczywiście po lewej.
- Naprawdę? - pytam z ironią. - Ciężko się domyślić.
Zielony ufoludek jest wyraźnie zdziwiony i obrażony. Słysze chichot Clove. Sam ledwo powstrzymuję śmiech patrząc na Dorothee. Jej twarz stała się purpurowe ze zdenerwowania, co dziwacznie wygląda w połączeniu ze strojem.
- Za godzinę jest powtórka z dożynek. - mówi, a w jej głosie wyraźnie słychać niezadowolenia moim zachowaniem. - Mam nadzieję, że się pojawicie.
Potakuję głową. Kobieta odwraca się na pięcie i wychodzi z przedziału. Przez chwilę patrzę za nią.
-To było niezłe. - głos Clove delikatnie odbija się od ścian i wędruje po pomieszczeniu. Chcę coś powiedzieć, lecz dziewczyna już znika w swoim pokoju.
Biorę z niej przykład. Lokum jest ogromne, ciekawe jak to zrobili, przecież to tylko pokój. Na środku stoi ogromne łóżko. Podchodzę do niego i siadam. Materiał, z którego została wykonana kołdra jest miękki. Spoglądam na ściany wyłożone tapetą w krwistym odcieniu. Czy oni chcą nas już w pociągu zmusić do zabijania? Odtrącam od siebie tą myśl. Rozluźniam mięśni i kładę głowę na poduszce. Biały sufit nie ma nic ciekawego do zaoferowania, ale jest jedyną rzeczą, pozwalającą mi się skupić. Zanim zauważam, zasypiam.
                                                                  *************
Budzi mnie odgłos pukania. Momentalnie odrywam się od łóżka. Najchętniej spędziłbym tam więcej czasu. Otwieram drzwi. Na progu stoi Clove. Ma na sobie złotą, obcisłą sukienkę. Jej stopy zdobią baleriny w tym samym kolorze. Wygląda cudownie.
- Za 5 minut mamy być w salonie. - lustruje mnie wzrokiem. - A ty nie gotowy.
Spoglądam w dół. Moje dożynkowe ubranie pogięło się.
- Najwyraźniej. -przyznaję jej rację i otwieram szerzej drzwi. Dziewczyna unosi lekko brwi, jednak nie wypowiada ani jednego słowa. Wchodzi do środka i zajmuje miejsce na pufie w rogu. Podciąga nogi do góry, a następnie zakrywa kolana skrawkiem stroju.
- Co ty tak jeszcze stoisz. - macha na mnie rękoma, jakby odpędzając duchy. - Przebieraj się, one nie będą wiecznie czekać.
Wlokę się w stronę łazienki. Nie borę prysznica, tylko szybko naciągam czarne spodnie od garnituru i białą koszulę. Przeglądam się w lustrze i przeczesuję ręką swoje blond włosy. Zwykle nie przejmuję się swoim strojem, ale skoro Clove się wystroiła, to ja też. Wychodzę z toalety. Odruchowo spoglądam w miejsce, gdzie wcześniej usiadła dziewczyna. Kiedy jej tam nie zauważam, zaczynam się denerwować. Rozglądam się niespokojnie po pokoju. Nagle ją zauważam. Stoi oparta o ścianę, plecami do mnie. Podchodzę do niej po cichu. Kładę jej ręce na biodrach oraz opieram głowę na jej ciepłym ramieniu. Zdziwiona odskakuje i przygotowuje się do ataku, ale nagle patrzy mi w oczy i przybiera wcześniejszą postawę. Przyglądamy się sobie przez chwilę, nagle dziewczyna opuszcza wzrok i mija mnie bez słowa. Podążam za nią, chcąc ją chwycić w talii i złożyć pocałunki na jej bladej szyi. Już prawie mam ją w swoich rękach, kiedy Clove otwiera drzwi, przed którymi stoi Lyme. Kobieta przygląda się nam.
- Jesteście gotowi? - głos mentorki ogłusza mnie po takim czasie ciszy.
Spoglądając to na nią, to na Clove, przybieram obojętny i wojowniczy wyraz twarzy. Nie chcę, aby ktokolwiek wiedział o mojej wewnętrznej walce. Pozwalam przemienić się sobie w Cato sprzed roku, kiedy poznałem piętnastolatkę.
- Gotowi. - odpowiadam pewnie.
_________________________________________________________________________________
Spięłam się i napisała choć nie miałam żadnego pomysłu...
Z okazji walentynek życzę Wam,
dni pełnych uśmiechów,
miłości prosto z "Romea i Julii"
pieniędzy jak w Kapitolu,
kamieni szlachetnych jak w Jedynce
szkoły jak w Dwójce,
komórek jak w Trójce,
plaży jak w Czwórce,
energii jak w Piątce,
pociągów jak w Szóstce,
lasów jak w Siódemce,
ładniejszych ubrań niż w Ósemce,
zboża jak w Dziewiątce,
mięsa jak w Dziesiątce,
roślin jak w Jedenastce
i węgla jak w Dwunastce :D

niedziela, 10 lutego 2013

Rozdział 2

- Następny. - wydaje się znudzona, tą czynnością. Oddalam się od jej stolika. Kieruję się do przydziału
16-latków. Staję między dwoma osiłkami. Kiwamy do siebie głowami. Nie ma co liczyć na bliższe relacje. Dzisiaj każdy jest naszym wrogiem, każdy chce zostać trybutem, wygrać i przynieść dumę dystryktowi.
- Witajcie, witajcie - po placu pobrzmiewa piskliwy głosik z wyraźnym kapitolińskim akcentem. Na scenie stoi Dorothee, zielono ubrany pajac, prowadząca ceremonie. - Wesołych Głodowych igrzysk  -wykrzykuje entuzjastycznie. - I niech los zawsze Wam sprzyja.
Kobieta dostaje oklaski, uśmiecha się. Myśli, że ją kochamy. Nic bardziej mylnego. Po prostu wszyscy wyśmiewają się w te sposób ze stylu w jakim mówi.
- Zanim zaczniemy - kontynuuje - chcemy pokazać wam niezwykły film. specjalnie dla Was prosto z Kapitolu.
Co roku wyświetlają ten sam film, mówiący o Mrocznych dniach, kiedy to Trzynaście dystryktów Panem stanęło naprzeciw państwa, które kochało ich i broniło. Po wojnie, którą wygrał Kapitol, został podpisany traktat o zdradzie, na którego mocy, co roku od 74 lat, każdy z dystryktów musi złożyć daninę w postaci dwójki dzieci z obojga płci w wieku od 12 do 18 lat, którzy zostaną zamknięci na arenie, gdzie będą walczyć na śmierć i życie. Nazywamy to Głodowymi Igrzyskami, których zwycięzca nie tylko przynosi honor dla dystryktu, ale również otrzymuję niezliczoną liczbę pieniędzy i żywności. Film kończą słynne słowa: "Tak pamiętam o przeszłości, tak chronimy naszą przyszłość."
- Nadszedł czas, aby wybrać jednego odważnego, młodego chłopaka i młodą dziewczynę, którzy będą mieli zaszczyt reprezentować Dystrykt Drugi podczas 74 Głodowych Igrzysk - głos Dorothee, ogłusza nas - Jak zwykle, panie pierwsze.
Podchodzi do kuli, w które są kartki z imionami dziewczyn. Na czterech z nich jest napisane Clove Allison.  Kobieta, przez chwilę miesza papierki ręką, a następnie dziarsko chwyta jedną z nich i wraca do mównicy.
- Clove Allison - imię, które wyczytała niesie się po placu.
Tylko nie to. Nie, Clove. Ona nie da rady! Może i na zewnątrz jest silna, to ma bardzo delikatna duszę. Na ekranie widzę dziewczynę, która podąża ku scenie. Ubrana jest w czerwona sukienkę do kolan, zebraną w pasie. Na twarzy ma maskę zabójcy. Dokładnie tak jak kazał Crage. Wspina się po schodach i podchodzi do zielonego ufoludka. Patrzy na resztę z wyższością. Ktoś chce się za nią zgłosić, lecz ona się na to nie zgadza. Myśli, że da radę. W osłupieniu patrzę na estradę. Nie zauważam nawet, kiedy Dorothee wybiera kartkę z kuli chłopców.Nie słyszę imienia. Widzę jedynie młodego chłopaka, który wychodzi z przedziału dwunastolatków. Już wiem co mam zrobić. To o co mnie prosił mentor.
-Zgłaszam się na ochotnika.- wykrzykuję.
Nie muszę nic więcej powiedzieć. Dzieciak, który został wylosowany zawraca do swoich przyjaciół, a ja staję na scenie zamiast niego. Clove ptatrzy na mnie. Jej twarz nie zdradza nic, jednak oczy mówią wszystko. Kiedy patrzy na mnie, widzę gniew i niedowierzanie.
-Jak się nazywasz?- głos prowadzącej, przywraca mnie do porządku.
-Caton Hadley-odpowiadam automatycznie.
-Oto trybuci z Drugiego Dystryktu!-mówi radośnie Dorothee.-Podajcie sobie dłonie.
Oboje, i ja i Clove, odwracamy się do siebie twarzami i podajemy sobie dłonie. Jej uścisk jest mocny i zdecydowany. Patrzę jej w oczy, ona jednak unika mojego wzroku. Gdy tylko zamykają się za nami drzwi pałacu, zostajemy rozdzieleni.
Masywny Strażnik Pokoju prowadzi mnie do pomieszczenia przeznaczonego do pożegnań trybutów z rodziną i przyjaciółmi. Gdy tylko jestem w pokoju, siadam na kanapie obitej aksamitem i przyglądam się futrzanemu dywanowi.
Nagle słyszę odgłos otwierania drzwi.
- Macie 15 minut - informuje mnie strażnik.
Podnoszę wzrok i widzę rodziców. Wyraźnie nie są zadowoleni. Przez dobre 5 minut przyglądamy się sobie. Ojciec patrzy na mnie z lekką nutą odrazy, a mama...wesoła kobieta, którą widziałem w kuchni, zniknęła. Tak po prostu. Wyparowała.
- Dlaczego o zrobiłeś? - pyta tato przez zaciśnięte usta.
- Carge chciał, abym się zgłosił, dlatego to zrobiłam - tłumaczę - zresztą miałem pozwolić, aby ten dzieciak zginął?
- Czyli o wiele lepiej, abyś to ty zginął? - wrzasnął mężczyzna.
- Tak, jeśli to mi pomoże! - nerwy zaczęły mną targać.
To zamknęło mu usta. Przeniosłem wzrok z niego na matkę, próbując się uspokoić. Patrzyła na mnie. Rozłożyłem ramiona i przytuliłem ją. Wiem, że nie mogę sobie pozwolić na łzy, ale i tak nie wzbierały one we mnie. Czas płynął szybciej niż sądziłem, bo po kilku minutach weszła kobieta w białym mundurze i wyprosiła moich rodziców. Chwilę potem drzwi otworzyły się i w progu stanął obcy mi mężczyzna.
- Dziękuję - wyszeptał. W pierwszej chwili nie wiedziałem o co chodzi. - Dziękuję Ci za oszczędzenie mojego syna.
- Nie ma za co - mówię lodowato, aby zapamiętał mnie jako bezlitosnego zabójcę - Trzeba przecież przynieść dystryktowi honor.
Mierzymy się wzrokiem. Ja bezinteresownym, a on...jego oczy są smutne, ale i radosne. Pewnie sądził, że chłopak, który się zgłosił za jego syna, zrobił to z litości. Mylił się. Zrobiłem to, aby wygrać i obronić Clove. Jednak niech myśli, że robię to tylko dla siebie.
Do pokoju wchodzi dwójka strażników, pierwszy wyprowadził mężczyznę, a drug bierze mnie za ramię i kieruję do samochodu. Przy pojeździe stoi Dorothee wraz z Clove. Kiwamy do siebie głowami. Teraz nie jest czas na rozmowy. Wchodzimy do środka i ruszamy powoli ulicami Dwójki. Słońce świeci, a ja patrzę na miejsca, które codziennie odwiedzałem. Piekarnię, sklep spożywczy, akademia. Całe miasto jest pamiątką dzieciństwa, gnębienie dzieciaków i spacerów z Clove. Spoglądam na dziewczynę. Nie okazuje żadnych uczuć, zero. Patrzy za okno. Postanawiam wziąć z niej przykład i powoli zamieniać się w starego Catona-bezlitosnego, wrednego i łaknącego krwi. Dojeżdżamy na peron, gdzie podstawili kapitoliński pociąg, mający nas zabrać do stolicy. Na placu czekając na nas nowi kamerzyści, nagrywający nasz każdy krok, każdy ruch, każde uczucie. Nie mają co liczyć na wielkie widowisko. Co roku pożegnanie Trybutów wygląda tak samo. Dwójka młodych ludzi stoi po obu stronach Dorothee, oboje mają bezlitosny, bezinteresowny wyraz twarzy. W pewnym momencie drzwi rozsuwają się, a my wchodzimy do przedziału.
________________________________________________________________
Następny rozdział będzie dłuższy. Obiecuję.

piątek, 8 lutego 2013

Rozdział 1



Jak zwykle budzi mnie dźwięk budzika. Uśmiecham się, patrząc na biały sufit. Dzisiaj dożynki. Dzień, który w wielu dystryktach Panem, sieje strach. Ale nie tutaj. Nie w Jedynce, Dwójce i Czwórce.
- Drugi Dystrykt. - szepcze z ironicznym śmieszkiem na ustach.- Bo ty rodzisz się, aby zabijać.
Odsuwam ciepłą kołdrę. Zimne powietrze owiewa moją skórę. Szybko naciągam na siebie koszulkę i dresy. Zostawiam kołdrę w nieładzie. Pościele ją jak wrócę z Akademii. Akademia, szkoła, treningi, dzieciństwo. To tam spędzamy 6 lat swojego życia. Bez zastanowienia trzaskam cicho drzwiami. Echo niosące się po domu, daje mi cały zarys sytuacji. Rodzice nadal śpią. W końcu co innego mają do roboty? Nie muszą się martwić o mnie, mam tylko 4 kartki. Nigdy nie zgłaszałem się po astragale - to nie było konieczne. W Dwójce nie brakowało niczego. Jesteśmy ulubieńcami Kapitolu. Wszystkiego mamy pod dostatkiem. Zbiegam po schodach i kieruję się do kuchni. Zaglądam do lodówki. Szybko robię kanapkę i wychodzę z domu. Zmierzam do domu Clove. Mojej koleżanki i towarzyszki od kilku lat. Jesteśmy jak rodzeństwo. Uśmiecham się na samą myśl o spotkaniu. Tylko ona mnie rozumie. Trzymamy się razem od kilku lat. Zwróciła moją uwagę w Akademii. Ja zawsze otoczony wianuszkiem znajomych, maszyna do zabijania, porządna rodzina. Ona, kompletne przeciwieństwo, nigdy nie domagała się uwagi innych, z rodzicami alkoholikami, zawsze poniżana. Pukam do drewnianych drzwi. Otwiera mi je średniego wzrostu piętnastolatka z brązowymi włosami o najróżniejszych odcieniach i zielonymi oczami, które na mój widok wyraźnie promienieją.
- Wreszcie jesteś. Nie mogłam się doczekać. - powiedziała, przybierając buntownicy wyraz twarzy. - Muszę trochę porzucać, bo wybuchnę.
Stara, dobrze mi znana Clove. Ta sama, która potrafi pokonać trenera jednym rzutem noża. Słyszę odgłos schodzenia po schodach. Dziewczyna zamyka drzwi i popycha mnie do przodu, dając mi znak, żebyśmy ruszali. Chcąc ją troszkę wkurzyć, stawiam opór i nie robię ani jednego kroku. Stara się nie popchnąć, ale ma za mało siły.
- Proszę -błaga, lekko załamanym głosem.-Chodźmy.
- Co Ci tak śpieszno do Akademii. Myślałem, że nie lubisz tam przebywać. - Wyznała mi to kiedyś jak wracaliśmy do domu. Nie dziwię się jej. W końcu, Roby, najwredniejszy chłopaka w Dwójce, zawsze jej dokucza z powodu rodziców.
- Wolę szkołę niż dom. Zwłaszcza dzisiaj.
- Co się dzieje?  - Pytam z niepokojem.
- Nic ważnego - odszeptuje dziewczyna.
Resztę drogi pokonujemy w ciszy. Zastanawiam się nas jej słowami. Jest małomówna, jeśli chodzi o jej dom. Zresztą nie dziwię się. Też nie chciałbym rozmawiać o takim piekle. Nagle czuję jak Clove, szturcha mnie w bok. Spoglądam na nią. Dziewczyna wymownie spogląda na naszego głównego trenera, który jest też mentorem. Mężczyzna ubrał się w granatowy garnitur i po raz pierwszy na jego rękach i twarzy nie było widać krwi, która często leje się podczas treningów. Miła odmiana. Crage podnosi głowę i spogląda na mnie. Uśmiecha się pod nosem. Wiem, co chce przez to przekazać. Chciał, abym się zgłosił. Nie kiwając mu nawet głową, przeszliśmy do sali głównej, gdzie grzecznie czekaliśmy na coroczną mowę. Pomieszczenie również się zmieniło od wczorajszego treningu. Cały sprzęt został zgarnięty pod ścianę, a broń schowana do małego magazynu, który przylega do hali. Rozglądam się po twarzach innych mieszkańców Dwójki. Mają spokoje twarze, nie boją się, są pewni siebie. Norma w naszym dystrykcie. W końcu jesteśmy zawodowcami. Moje przemyślenia przerwy głos Crage'a.
Witajcie.-zaczyna.-Wszyscy doskonale wiedzą, po co się zebraliśmy. Nie mam zamiaru powtarzać wszystkiego od początku. Dla większości z Was to nie są pierwsze dożynki. Jestem tu tylko po to, aby przypomnieć kilka zasad. Po pierwsze, jeśli wylosują jakiegoś dwunasto- lub trzynastolatka, starsi mają się zgłosić. Druga zasada: Macie wyglądać jak urodzona maszyny do zabijania, niech inni Trybuci od początku wiedzą kto t rządzi. I po trzecie, na spotkaniach z rodziną , ma nie być łez. Zrozumiano?!
Ostatnie słowo wykrzyknął na cały regulator.
- Zrozumiano! - odkrzykujemy wszyscy.
- A teraz do domu! Na Dożynkach macie dumnie prezentować nasz Dystrykt. - wymachuje rękoma, jakby przepędzał nas z sali.
Bez wyrazu kieruję się wraz z innymi do wyjścia. Wszyscy się popychają, żywo dyskutując na temat uroczystości. Gdy wyswobadzam się z tłumu, odnajdę wzrokiem Clove, gdy dziewczyna podchodzi, widzę jej przestraszone oczy. Chwytam jej rękę w przyjacielskim geście i się uśmiecham. Wracamy do domu ramię w ramię.
- Ubierz najładniejszą sukienkę - mówię, gdy dochodzimy do jej domu, puszczam dłoń dziewczyny- Słyszałaś Crage'a musimy ładnie wyglądać.
Piętnastolatka patrzy na mnie z wyższością, mim, że jestem od niej wyższy o głowę.
- Wiesz mi... - odgryza się - ty potrzebujesz o wiele więcej pracy nad sobą.
Posyłam jej łobuzerski uśmiech, klepie dziewczyną po ramieniu i odchodzę. Idąc ulicą słyszę głuchy trzask, gdy ta zamyka drzwi. Droga do domu mija bardzo szybko. Gdy tylko wchodzę do kuchni, czuję zapach świeżego pieczywa i kawy. Przekraczam próg kuchni, obejmuję mamę w pasie i całuję ją w głowę.
- Śniadanie zapowiada się smakowicie.
- Będzie smakowite, jeśli najpierw pójdziesz się przebrać. - mówi kobieta - Do dożynek została godzina, a ty wyglądasz jak siedem nieszczęść.
Wybucham śmiechem. Zwykle zwraca się tak do ojca, kiedy ten wraca z kopalni. Szybko wbiegam po schodach do swojego pokoju, chwytam przygotowane ubranie i podążam szybkim krokiem do łazienki. Ubieram się w czarny garnitur i połyskujące lakierki. Poprawiam materiał, przeczesuję ręką włosy i już jestem gotowy na wyjście. Słysze głos mamy, która mówi, abym się pośpieszył. Z prędkością światła zbiegam na dół i siadam na krześle, stojącym przy stole w jadalni. Rodzice już spożywają posiłek. Oboje milczą, jak co roku. Mimo, że my młodzi nie boimy się dożynek, to dorośli bardzo poważnie to traktują. Jemy w ciszy. Mimo, że jestem nieustraszony, to jednak boję się odezwać do rodziców. Wiem co bym usłyszał-że nie wolno mi trafić na arenę. Dopijam kawę, gdy spoglądam na zegar i zauważam godzinę. Za 20 minut wszystko się zacnie. Szybko sprzątamy i podążamy na plac. Nie zachodzę po Clove, gdyż sądzę, że jest już na miejscu i mnie wypatruję. Mieszkamy blisko placu, na którym znajduje się Pałac Sprawiedliwości, najważniejszy budynek w Dystrykcie. ustawiam się w kolejce wraz z innymi dzieciakami. Pracowniczka Kapitolu, kłuje mnie w palce, krew pokrywa biała kartkę, a następnie kobieta identyfikuje mnie.

______________________________________________________________
I jak? Co mam zmienić, co jest dobrze? Wasze opinie są dla mnie ważne. Zwłaszcza na początku :)